niedziela, 21 lipca 2013

Matka Joanna od aniołów Jarosław Iwaszkiewicz



Wydawnictwo Znak, Kraków 2009 r., ilość stron 163. (seria 50 książek na 50-lecie Znaku)
Miłość jest na dnie wszystkiego, co się w świecie dzieje.
Matka Joanna od aniołów to książka, którą chciałam przeczytać od zawsze, a wszystko za sprawą tytułu. Przyciąga, intryguje, budzi skojarzenia. Aż dziw, że przeczytałam ją dopiero teraz. 
Matka Joanna od Aniołów to powstałe w 1942 roku opowiadanie nawiązujące do przypadku opętania w XVII wiecznym francuskim mieście Loudun. Podobnie brzmiące; nazwa miasta, nazwiska bohaterów, a także samo zdarzenie. 
Do małej mieściny na kresach wschodnich XVII wiecznej Rzeczypospolitej (Ludynia), gdzie opętana przez diabły została grupa mniszek z klasztoru Urszulanek, przyjeżdża jezuicki egzorcysta, ksiądz Suryn. Akcja dzieje się jesienią, co nadaje klimatowi opowiadania szczególnie mroczny i tajemniczy charakter.
Opowiadanie pełne jest niedomówień. Czy księdzu uda się wypędzić diabły z opętanej duszy Matki Przełożonej i czy tak naprawdę Matka Joanna od Aniołów wraz z podopiecznymi została opętana siłami nieczystymi to zasadnicze, choć nie jedyne pytania, na jakie natrafia czytelnik podczas lektury.
Na pewno można odczytywać je na wiele sposobów.
Opowiadanie dotyka odwiecznego tematu dobra i zła, ich genezy. „Dusza ludzka nie ma kształtu szklanki. Podobna jest raczej do włoskiego orzecha, tyle tam kawałków, części, zakamarków, zagłębień. I jeżeli diabeł, uchodząc z duszy ludzkiej, zostawi w głębinie samej w oddalonej jakiejś cząstce duszy choć krople swojego diabelstwa, to kropla ta zepsowa wlewającą się miłość bożą, jak kropla inkaustu psuje cały kielich wina. Ksiądz Suryn obok tego światła spostrzegał mimo wszystko małą, ciemną przestrzeń garnącą się do dna jego istoty, małą, czarną komórkę — na wskroś różną od tego światła, od tej jasności bożej — małe, ale osobne miejsce, gdzie skurczone i schowane, prawdziwie jednak obecne, przebywało zło. I w miarę jak modlitwa się przedłużała, z owego małego jądra ciemności poczynały się rozwijać jakieś macki czarne i giętkie, rozplątywały się z węzłów i gruzłów i coraz bardziej odsuwały światło Jezusowe. Cały czarny kompleks powiększał się coraz bardziej — i nagle ksiądz Suryn spostrzegał oczami ciała prawie, oczami wyobraźni całą okazałość i całą potęgę zła. I świat cały rozdwajał się przed nim na światło i mrok, na jasność i ciemność”  Zło, siedzi w każdym człowieku i może równie nagle pojawić się w nim, jak i zniknąć. Opanowuje duszę człowieka pod wpływem jakiegoś impulsu, albo też narasta latami. Opanowuje duszę Joanny, córki księcia zubożałego rodu, który „siedzi w błotach smoleńskich i nikt o nim nie wie”, a ona "uwięziona" w klasztorze, ma ambicje zostać „kimś więcej" niż tylko zwykłą zakonnicą.

O gdybyś ty mnie uczynił świętą! To jest jedyna tęsknota! Ale ty mnie chcesz upodobnić do tysięcy, tysięcy ludzi, jacy błądzą bez celu po świecie! Chcesz mnie uczynić taką samą zakonnicą - jak ojciec mój chciał mnie uczynić córką, matką, żoną (...)….jeżeli nie można być świętą, to lepiej już być potępioną.. Joanna osoba o skłonnościach aktorskich potrzebuje publiki i zainteresowania.
Interesująca jest również postać księdza Suryna; nieznającego świata jezuity, którego ścisłe trzymanie się reguł życia klasztornego, nienaganna postawa, otoczka człowieka niemal „świętego” nie są w stanie zastąpić braku wiary(?) czy może powołania(?). To właśnie uciekanie od życia doczesnego w bezpieczne odizolowanie, z dala od pokus i z dala od problemów codzienności, to poczucie wyższości wydają mi się oznaką braku szczerej wiary, jaką prezentuje dla przykładu ksiądz Brym. Tymczasem spotkanie z kobietą potrafiącą doskonale manipulować ludźmi (do tego kobietą, która budzi w nim uczucia nie koniecznie duchowe) wyzwala w nim ów pierwiastek zła, który na dnie każdego drzemie.
I pojawia się pytanie, czy gdyby nie wybór takiej właśnie drogi życiowej losy Suryna potoczyłyby się tak, jak się potoczyły. Czy to spotkanie z Joanną, (które uświadomiło mu, iż wybrał być może niewłaściwą drogę) wywołałoby „diabły” (czytaj zło), gdyby Suryn nie był zakonnikiem.
Opowiadanie odczytuję, jako opowiedzenie się autora nie tylko przeciwko celibatowi, a też przeciwko życiu w zakonie, które dla wielu osób jest życiem wbrew naturze.
 "To nie są może demony, to może tylko brak aniołów?" - jak mówi reb Isze.
"Anioł odleciał od matki Joanny i oto została sama z sobą. Może to tylko własna natura człowieka?"  
W opowiadaniu jest więcej ciekawych postaci, oczywiście mnie zaciekawiła moja imienniczka; jedyna nieopętana diabłem siostrzyczka, którą obdarzyłam sympatią nie za jej świętość, a za jej  słabości, które są przecież tak ludzkie. 
Ponieważ opowiadanie powstało podczas wojny to należałoby je odczytywać także, jako opowiedzenie się przeciwko złu, które z pozoru wygląda niewinnie a nawet czasami przybiera szatę świętości.
Wydaje mi się, że właśnie ta wielość możliwości interpretacyjnych to największa zaleta opowiadania.
Język stylizowany na siedemnastowieczny, zawiera sporo archaizmów, co powodowało pewne zwolnienie tempa czytania. 

Reasumując - cieszę się, że w końcu książkę przeczytałam. 
Moja ocena 4,5/6