wtorek, 11 marca 2014

O aniołach oddelegowanych na Zimię - „Brudne ulice Nieba” Tad Williams

Wydawnictwo: Rebis
data wydania: 04.03.2014
liczba stron: 488
 
 
 
Niebo - kraina wiecznego szczęścia, wszystko dobre, białe, świetliste, aniołki śpiące na chmurkach, a po przeciwnej - Piekło, potępienie i ogień piekielny, gdzie diabły gotują coś w wielkim garze. Tak przeciętny, wierzący człowiek wyobraża sobie Niebo i Piekło. Tymczasem "Niebo jest... skomplikowane. To nie jakiś tam zamek na chmurce czy rajski ogród botaniczny". [str. 32]
 
Taką wizję przedstawia nam Tad Williams. Tu anioły odbiegają od stereotypowej wizji. Istnieje oczywiście pewna hierarchia, bo są i archanioły, anioły stróże, anioły - adwokaci. Bobby Dolar jest właśnie adwokatem, czyli aniołem oddelegowanym na Ziemię. Jego zadanie to dopilnowanie, aby jak najwięcej dusz trafiło do Nieba, czyli ma pilnować tego, aby dobrzy ludzie otrzymali należytą im zapłatę. Dlatego, gdy jakiś człowiek umiera, anioł-adwokat otwiera Zamek Błyskawiczny i zjawia na miejscu śmierci "klienta". Oprócz niego pojawia się sędzia i prokurator - wysłannik Piekła (Przeciwnik). Odbywa się swoista rozprawa sądowa, prokurator doszukuje się obciążających faktów z życia, które skazywałyby "klienta" na piekło, a adwokat stara się przekonać, odnaleźć dobre i uczciwe strony życia. Wtedy zapada wyrok. Dlatego od aniołów-adwokatów oczekuje się znajomości ludzi i ich zwyczajów, i z racji tego, mieszkają oni na Ziemi. Mają normalne ciała, choć ''pożyczone", gdyż żaden anioł nie wie kim był w normalnym życiu ani nie wie kiedy umarł. A skoro mają ciała - to mogą jeść, pić, palić i korzystać z innych przyjemności. Mieszkają w wynajętych mieszkaniach, posiadają telefony komórkowe, oglądają telewizję, jeżdżą samochodami (i nawet czasem parkują na miejscach dla niepełnoprawnych), poza tym noszą broń i robią zakupy, tam gdzie zwykli śmiertelnicy. Odczuwają też jednak ból i takiego anioła-adwokata można również zabić, choć śmierć wcale nie jest najgorszą rzeczą jaka może się przydarzyć wcielonemu aniołowi. Bobby Dolar stara się korzystać z wszelkich uciech, z jakich może, co wcale nie oznacza, że źle wykonuje swoją pracę. Wręcz przeciwnie - bardzo ją lubi i jest jednym z najlepszych aniołów-adwokatów. W Niebie bywa tylko służbowo, wtedy - jak składa raport ze swojej pracy albo wtedy - gdy Szefostwo wzywa go na dywanik. I tak aniołowi Dolarowi mija dzień za dniem. Wszystko zmienia się, kiedy to "góra" przysyła praktykanta i to właśnie Bobby oraz jego najlepszy przyjaciel Sam mają wprowadzić "młodego" w tajniki zawodu. Młody już od początki nie budzi u nich sympatii i zadaje stanowczo za dużo niewygodnych pytań. Dodatkowo jeszcze, w tym samym czasie, dochodzi do przedziwnej sytuacji na jednej ze spraw sądowych - mianowicie, znika jedna dusza. Wkrótce okazuje się, że, ku wielkiemu zaskoczeniu Nieba i Piekła, tych dusz znika więcej, a każda ze stron twierdzi, że nie ma z tym nic wspólnego.
Ale tym samym Bobby znalazł się samym środku dziwnej rozgrywki. Z jednej strony moce piekielne, z drugiej - niebezpieczna strategia jego własnej strony, dodać do tego dziwne monstrum, które z nieokiełzaną siłą i mocą, z niewiadomych mu przyczyn, próbuje go zgładzić. Trzeźwość umysłu Dolara zakłóca również piękna i bardzo zmysłowa demonica - hrabina Zimnoręka, polskiego pochodzenia. Jak w tym wszystkim ma się odnaleźć i komu zaufać? A co ważniejsze, czy rzeczywiście życie jest wieczne, a miłość nieśmiertelna?
 
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Tada Williamsa. I choć parę wątków fabuły może nie było zbyt oryginalnych, np. anioł zakochujący się w diablicy albo anioły obcujące z ziemskimi kobietami, to całość wypada bardzo dobrze. Świetny styl, wartka akcja, a co najważniejsze - bardzo dobrze zarysowanie postacie. Przede wszystkim główny bohater-narrator, z dystansem do siebie, robiący dowcipne dygresje, nie zanudzający nadmiernie. Poza tym autor trzyma się tu wiary katolickiej i nie ma tu żadnych dwuznacznych czy ponaciąganych kwestii. Polecam gorąco. 
 
zapraszam też do mnie

czwartek, 21 listopada 2013

Czas aniołów Iris Murdoch


Po pozytywnej recenzji u Kasi (Moja pasieka) miałam przekonanie, że książka nie powinna mnie rozczarować. I nie myliłam się. Było to pierwsze spotkanie z prozą Iris Murdoch, ale na pewno nie ostatnie.
Zarówno miejsce akcji (zamykające się niemal wyłącznie w granicach plebani londyńskiej parafii położonej przy zrujnowanej świątyni), czas (zima, której oprócz mrozu i śniegu towarzyszą opary mgieł), jak i zamknięci w sobie i w murach domostwa bohaterowie, kreują mroczną, tajemniczą i niepokojącą atmosferę. Właściwie od pierwszej strony wiadomo, iż bohaterów czeka coś bardzo nieprzyjemnego. Czytając miałam wrażenie, jakbym oglądała teatralny dramat.
Mieszkańcy plebanii tworzą ciekawe zbiorowisko niejednoznacznych postaci, powiązanych więzami krwi, wzajemnych zależności oraz chorych relacji. Akcja toczy się wokół stroniącego od ludzi pastora Karela, który wygłaszanymi tezami na temat nieistnienia Boga odwraca (świadomie bądź nie) uwagę od skrywanych, wstydliwych (?), amoralnych, paskudnych sekretów. Czy pastor, który z ambony zadaje parafianom pytanie "A co będzie, jeśli wam powiem, że Boga nie ma?" oczekuje odpowiedzi, pomocy, pragnie wzbudzić zainteresowanie, czy też liczy na to, że zszokowani wierni skupią się na kwestiach natury filozoficzno-moralnej, a nie na jego osobie, a może tak naprawdę nie obchodzi go wcale, co myślą inni, skoro on odkrył, że nie ma Boga, a skoro nie ma Boga to nie ma też moralności, nie ma Dobra i Zła. Bezwzględny i okrutny pastor uzależnia od siebie najbliższe otoczenie, wywierając na mieszkające z nim kobiety jakiś niesprecyzowany czar, urok (?), przymus, które sprawiają, iż zarówno córka, jak i bratanica i gosposia postępują zgodnie z jego życzeniami, a te są nieludzkie, krzywdzące, a nawet przestępcze. W kręgu zależności od pastora pozostają głównie kobiety (choć nie da się ukryć, że jego szatańskie oddziaływanie odnosi wpływ także na brata pastora Marka).
Pozbawiona urody i talentu, niekochana przez Karela córka Muriel zajmuje się pisaniem wierszy i opieką nad chorą kuzynką. Piękna, eteryczna, pełna powabu, częściowo sparaliżowana bratanica pastora, (czas pokaże, jakie więzy pokrewieństwa łączą ją z bohaterami dramatu), Elżbieta popada w coraz większą apatię, jest bezwolna i obojętna na wszystko co wokół niej i co z jej udziałem dzieje. I najciekawsza z trzech kobiecych bohaterek; ciepła, budząca macierzyńskie uczucia i sympatię czytelnika, Pattie, czarnoskóra służąca o trudnej przeszłości i braku widoków na przyszłość, kochanka Karela, broniąca doń skutecznie dostępu licznym parafianom.
Postacie są ciekawe i wyraziste, i choć Elżbieta wydaje się nijaka, to czas pokazuje, iż jej apatia i bezwolność mogą być uzasadnione okolicznościami.
Cała akcja rozciąga się na przestrzeni kilku dni i właściwie to nie ona jest tu najważniejsza, jest jedynie tłem dla ukazania rozważań na temat toksycznych relacji międzyludzkich, wzajemnych zależności, różnic pokoleniowych, wpływu warunków zewnętrznych na psychikę człowieka, istnienia moralności / niemoralności w świecie, w którym ludzie nie wierzą w Boga.
Czyta się lekko (dzięki ciekawym, zwięzłym i trafnym opisom oraz sporej ilości dialogów), choć treści w niej prezentowane lekkie nie są.
A zasadnicze pytanie czy moralność w świecie, w którym Bóg nie istnieje jest możliwa – pozostaje bez odpowiedzi, bowiem każdy z bohaterów prezentuje inny pogląd (pastor Karel oddaje się rozpaczy i szaleństwu, nurza się w bluźnierczych praktykach), jego brat Marek uzasadnia, iż należy postępować zgodnie z zasadą „carpe diem”, syn rosyjskiego emigranta próbuje uchodzić za cynika bez zasad, który zarówno z Bogiem, jak i bez Boga nie widzi potrzeby posiadania sumienia i przejmowania się jego wyrzutami, jego ojciec szuka ratunku w miłości, tyle, że ona nie przynosi szczęśliwego finału.
Autorka w sposób odważny (powieść powstała w latach 60-tych ubiegłego wieku) i bardzo subtelny podejmuje drażliwe i kontrowersyjne tematy wykorzystywania seksualnego, przy czym dotykając ich nie popada w bulwarowość, czy sensację.
Czas aniołów stawia wiele pytań, nie dając odpowiedzi, a tym samym zmusza do przemyśleń. Lektura pozostawia pewien niepokój i zamęt.

Moja ocena- 4+/6

niedziela, 21 lipca 2013

Matka Joanna od aniołów Jarosław Iwaszkiewicz



Wydawnictwo Znak, Kraków 2009 r., ilość stron 163. (seria 50 książek na 50-lecie Znaku)
Miłość jest na dnie wszystkiego, co się w świecie dzieje.
Matka Joanna od aniołów to książka, którą chciałam przeczytać od zawsze, a wszystko za sprawą tytułu. Przyciąga, intryguje, budzi skojarzenia. Aż dziw, że przeczytałam ją dopiero teraz. 
Matka Joanna od Aniołów to powstałe w 1942 roku opowiadanie nawiązujące do przypadku opętania w XVII wiecznym francuskim mieście Loudun. Podobnie brzmiące; nazwa miasta, nazwiska bohaterów, a także samo zdarzenie. 
Do małej mieściny na kresach wschodnich XVII wiecznej Rzeczypospolitej (Ludynia), gdzie opętana przez diabły została grupa mniszek z klasztoru Urszulanek, przyjeżdża jezuicki egzorcysta, ksiądz Suryn. Akcja dzieje się jesienią, co nadaje klimatowi opowiadania szczególnie mroczny i tajemniczy charakter.
Opowiadanie pełne jest niedomówień. Czy księdzu uda się wypędzić diabły z opętanej duszy Matki Przełożonej i czy tak naprawdę Matka Joanna od Aniołów wraz z podopiecznymi została opętana siłami nieczystymi to zasadnicze, choć nie jedyne pytania, na jakie natrafia czytelnik podczas lektury.
Na pewno można odczytywać je na wiele sposobów.
Opowiadanie dotyka odwiecznego tematu dobra i zła, ich genezy. „Dusza ludzka nie ma kształtu szklanki. Podobna jest raczej do włoskiego orzecha, tyle tam kawałków, części, zakamarków, zagłębień. I jeżeli diabeł, uchodząc z duszy ludzkiej, zostawi w głębinie samej w oddalonej jakiejś cząstce duszy choć krople swojego diabelstwa, to kropla ta zepsowa wlewającą się miłość bożą, jak kropla inkaustu psuje cały kielich wina. Ksiądz Suryn obok tego światła spostrzegał mimo wszystko małą, ciemną przestrzeń garnącą się do dna jego istoty, małą, czarną komórkę — na wskroś różną od tego światła, od tej jasności bożej — małe, ale osobne miejsce, gdzie skurczone i schowane, prawdziwie jednak obecne, przebywało zło. I w miarę jak modlitwa się przedłużała, z owego małego jądra ciemności poczynały się rozwijać jakieś macki czarne i giętkie, rozplątywały się z węzłów i gruzłów i coraz bardziej odsuwały światło Jezusowe. Cały czarny kompleks powiększał się coraz bardziej — i nagle ksiądz Suryn spostrzegał oczami ciała prawie, oczami wyobraźni całą okazałość i całą potęgę zła. I świat cały rozdwajał się przed nim na światło i mrok, na jasność i ciemność”  Zło, siedzi w każdym człowieku i może równie nagle pojawić się w nim, jak i zniknąć. Opanowuje duszę człowieka pod wpływem jakiegoś impulsu, albo też narasta latami. Opanowuje duszę Joanny, córki księcia zubożałego rodu, który „siedzi w błotach smoleńskich i nikt o nim nie wie”, a ona "uwięziona" w klasztorze, ma ambicje zostać „kimś więcej" niż tylko zwykłą zakonnicą.

O gdybyś ty mnie uczynił świętą! To jest jedyna tęsknota! Ale ty mnie chcesz upodobnić do tysięcy, tysięcy ludzi, jacy błądzą bez celu po świecie! Chcesz mnie uczynić taką samą zakonnicą - jak ojciec mój chciał mnie uczynić córką, matką, żoną (...)….jeżeli nie można być świętą, to lepiej już być potępioną.. Joanna osoba o skłonnościach aktorskich potrzebuje publiki i zainteresowania.
Interesująca jest również postać księdza Suryna; nieznającego świata jezuity, którego ścisłe trzymanie się reguł życia klasztornego, nienaganna postawa, otoczka człowieka niemal „świętego” nie są w stanie zastąpić braku wiary(?) czy może powołania(?). To właśnie uciekanie od życia doczesnego w bezpieczne odizolowanie, z dala od pokus i z dala od problemów codzienności, to poczucie wyższości wydają mi się oznaką braku szczerej wiary, jaką prezentuje dla przykładu ksiądz Brym. Tymczasem spotkanie z kobietą potrafiącą doskonale manipulować ludźmi (do tego kobietą, która budzi w nim uczucia nie koniecznie duchowe) wyzwala w nim ów pierwiastek zła, który na dnie każdego drzemie.
I pojawia się pytanie, czy gdyby nie wybór takiej właśnie drogi życiowej losy Suryna potoczyłyby się tak, jak się potoczyły. Czy to spotkanie z Joanną, (które uświadomiło mu, iż wybrał być może niewłaściwą drogę) wywołałoby „diabły” (czytaj zło), gdyby Suryn nie był zakonnikiem.
Opowiadanie odczytuję, jako opowiedzenie się autora nie tylko przeciwko celibatowi, a też przeciwko życiu w zakonie, które dla wielu osób jest życiem wbrew naturze.
 "To nie są może demony, to może tylko brak aniołów?" - jak mówi reb Isze.
"Anioł odleciał od matki Joanny i oto została sama z sobą. Może to tylko własna natura człowieka?"  
W opowiadaniu jest więcej ciekawych postaci, oczywiście mnie zaciekawiła moja imienniczka; jedyna nieopętana diabłem siostrzyczka, którą obdarzyłam sympatią nie za jej świętość, a za jej  słabości, które są przecież tak ludzkie. 
Ponieważ opowiadanie powstało podczas wojny to należałoby je odczytywać także, jako opowiedzenie się przeciwko złu, które z pozoru wygląda niewinnie a nawet czasami przybiera szatę świętości.
Wydaje mi się, że właśnie ta wielość możliwości interpretacyjnych to największa zaleta opowiadania.
Język stylizowany na siedemnastowieczny, zawiera sporo archaizmów, co powodowało pewne zwolnienie tempa czytania. 

Reasumując - cieszę się, że w końcu książkę przeczytałam. 
Moja ocena 4,5/6

niedziela, 16 czerwca 2013

Nawet aniołom nie można już ufać...

Kiedy Bóg stwarzał swoje światy jeden z nich oddał w opiekę aniołom. Skrzydlatym duchom dostały się pod opiekę dwie całkowicie odmienne cywilizacje - miasta Arlen i Tanager. 
Arlen to świat w którym żyją elfy, gnomy, nimfy i inne fantastyczne istoty, to miejsce, w którym czas się zatrzymał gdzieś w okolicy średniowiecza i gdzie magia jest sprawą tak zwyczajną, jak to, że słońce wschodzi co rano. Z kolei Tanager to miasto na wskroś nowoczesne - nauka i technika są w nim na wysokim poziomie, a jego mieszkańcy są utalentowanymi inżynierami i wynalazcami. 
Miasta dzieli rzeka Gette, niby niewiele, jednak w myśl zawartego pomiędzy aniołami a mieszkańcami obu miast Przymierza jest to granica nieprzekraczalna - gdyby mieszkaniec jednego brzegu zapędził się na drugi brzeg umrze w ciągu trzech minut.
Od czego jednak pomysłowość ludzka: Aimeric Tyren, marzyciel i wizjoner wpadł na pomysł jak obejść Przymierze - na jeziorze, przez które przepływa Gette wybudowano miasto Getteim, które połączono mostami z obydwoma brzegami. I tak arleńczycy i tanageryjczycy mogli się ze sobą spotykać, prowadzić interesy, nawiązywać przyjaźnie, tworzyć mniej lub bardziej trwałe związki. Co więcej, okazało się, że istoty urodzone w Getteim mogły bez problemu poruszać się po obydwu brzegach...

Od czasu, kiedy powstało Getteim minęło pięćdziesiąt lat, Aimeric już nie żyje, natomiast jego jedyny syn to człowiek nieszczęśliwy i sfrustrowany, ma za sobą kilka prób samobójczych, właśnie zbankrutował i postanawia po raz kolejny, tym razem skutecznie, rozstać się z życiem. Zanim to jednak nastąpi przyjmuje wizytę niezwykłych gości - przybywa do niego dwóch aniołów z wiadomością, że dni Getteim są policzone i w najbliższym czasie grozi mu zagłada. Jest jednak niewielka szansa na uratowanie miasta - aby decyzja Rady Aniołów była wiążąca musi być jednomyślna. Tymczasem za zagładą Getteim głosowało tylko 12 członków Rady. Joel, trzynasty anioł zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Gdyby udało się go odnaleźć mógłby zawetować decyzję pozostałej dwunastki...

"13. anioł" to z jednej strony powieść fantastyczna, ale równocześnie jest to całkiem zgrabny kryminał. Zaginiony anioł to nie jedyny problem z jakim przyjdzie się zmierzyć Mericowi - od jakiegoś czasu w mieście dochodzi do zagadkowych samobójstw wśród dzieciaków wałęsających  się w okolicach dworca. A kilka tygodni wcześniej dochodzi do tajemniczego pożaru w czasie bankietu po premierze filmu. Czy te wydarzenia mają ze sobą coś wspólnego? Jaką rolę odgrywa w nich Joel? Czy aniołowie czegoś nie ukrywają przed Mericem? To tylko część pytań, które pojawiają się w czasie lektury.

Oczywiście Tyren nie działa sam - pomaga mu elficka gwiazda filmowa imieniem Indil, prywatny detektyw Nataniel Andres oraz Aelis - kobieta, ze względu na domieszkę krwi elfickiej wyglądająca jak jedenastoletnia dziewczynka. 
O ile fabuła jest oryginalna, ciekawie zaplanowana i dobrze zrobiona, to gdy chodzi o bohaterów widać pewien sprawdzony, ale jednak schemat. Piękna ale nieosiągalna kobieta, cyniczny detektyw z ogromnym bagażem doświadczeń z przeszłości czy wreszcie główny bohater zupełnie nieprzystosowany do otaczającego go świata - Indil, Nataniel i Meric doskonale wpisują się w kanon czarnego kryminału, znanego chociażby z powieści Chandlera. Na ich tle świetnie odbija się postać Aelis i jej dwoista natura - z jednej strony dziecięcy wygląd, delikatność, altruizm i maniery panienki z dobrego domu a z drugiej umysł i emocje dorosłej i doświadczonej kobiety, pozbawionej złudzeń co do otaczającego ją świata. 

Za samą Aelis należą się autorce wielkie brawa, a jeżeli dodać do tego intrygującą fabułę, nagłe zwroty akcji oraz fakt, że bardzo szybko okazuje się, że nie wszystko jest tym, czym wydaje się być na pierwszy rzut oka to dostaje czytelnik naprawdę wciągającą powieść, która zapewni kilka godzin dobrej rozrywki.

Ja w każdym razie polecam:)



niedziela, 14 kwietnia 2013

Anioły z obrazu Lippiego Madonna z dzieciątkiem i aniołami



Tempera na desce 93 na 62,5 cm, ok. 1455-1465 r.
Galeria Uffizi we Florencji 
Fra Fillipo Lippi

Choć w tytule dzieła kochliwego mnicha znajdują się anioły to wzrok przykuwa porcelanowo - delikatna twarz Madonny, do której pozowała piękna zakonnica Lukrecja Buti. Lukrecja była matką Fillipino Lippiego (syna artysty). Twarz Madonny odwróconej do widza półprofilem, wyraża smutek i zadumę. Jej powaga ma swoje źródło w wiedzy na temat przyszłych losów Syna.  Twarz Madonny kontrastuje z twarzyczką wesołego aniołka o wyglądzie cherubina, znajdującego się na pierwszym planie. Jego twarz wyraża radość z narodzin dziecięcia. Młodą, pogrążoną w modlitwie matkę próbuje pocieszyć syn, dotykając jej ramienia swą małą, pulchną rączką. Jezusa podtrzymują Anioły. Smutek przeplata się z radością.
Kunsztownie ułożona fryzura; ozdobiona perłami i welonem oraz bogata, niebieska szata powodują, iż Madonna bardziej przypomina bogatą mieszkankę Florencji niż Matkę Boską. Niewątpliwie to jej postać przykuwa wzrok widza. Przedstawiona została ona na tle okiennego obramowania oraz skalnego krajobrazu oglądanego z góry, co do tej pory było charakterystyczną cechą malarstwa niderlandzkiego. Gdybym miała określić ten obraz dwoma słowami – byłyby to „zwiewność i delikatność”, pomimo okrągłych kształtów dzieciątka i aniołków. W twarzy Madonny vel Lukrecji jest jakieś mistyczne piękno, któremu nie sposób się oprzeć. Nic zatem dziwnego, że nie oparł się mu brat Fillipo (nawiasem mówiąc nie oparł się jeszcze paru innym ładnym buziom i kuszącym kształtom).  A my możemy się tylko radować z takiego obrotu sprawy i delektować anielskim widokiem.


Dzieło początkowo
znajdowało się w willi Medyceuszy w Poggio, co może sugerować iż powstało dla któregoś z Medyceuszy. Tego typu obrazy tworzone były zawsze na zamówienie prywatnego zleceniodawcy. Do florenckiej galerii trafiło dopiero pod koniec XVIII wieku, gdzie możemy je podziwiać w sali Filippo Lippiego. 

czwartek, 7 marca 2013

Tam, gdzie spadają anioły Dorota Terakowska


Po książkę sięgnęłam w ramach anielskiego wyzwania zachęcona ciepłą recenzją na nieaktywnym od dawna blogu u balbiny64. Niestety nie doczytałam, iż adresatem książki jest młodzież gimnazjalna, niestety bowiem brak tej wiedzy wpłynął na początkową ocenę lektury. Troszkę raziła mnie jej naiwność (tak charakterystyczna w literaturze dziecięcej) i nadmiar dydaktyzmu. Muszę jednak przyznać, iż ma ona w sobie coś, co sprawiło, że książkę przeczytałam do końca, a nawet wzruszyłam się przy zakończeniu.

Jedną z pierwszych scen książki jest przywołanie dziecięcego obrazka dwójki dzieci przeprowadzanych przez Anioła stróża przez kładkę na rzece. Znacie chyba wszyscy ten słodki obrazek. Według niektórych słodki, według innych kiczowaty. Za taki uważa go mama małej Ewy.

Ewa to dziecko niezwykłe i dziwne zarazem, dziecko, o jakim zapewne marzy niemal każdy rodzic, dziecko samo obsługujące się. Nie absorbuje uwagi, jest cichutkie, grzecznie bawi się w kąciku, aby rodzice mogli oddawać się swoim pasjom zapominając o obowiązkach wychowawczych. Dopóki nad Ewą czuwają Babcia i Anioł Stróż dziecku nie dzieje się żadna krzywda. Jednak pewnego dnia Ewa traci swojego Anioła Stróża i zapada na ciężką chorobę. Rodzina w obliczu niebezpieczeństwa zagrażającego życiu dziecka zaczyna poszukiwania Anioła Stróża. Okazuje się, że wynik tych poszukiwań niesie ze sobą różne, nieprzewidziane następstwa.

Przy okazji historii rodziny Ewy autorka snuje opowieść o aniołach dobrych i złych. Opowieści przenikają się nawzajem, tak jak dobro przenika się ze złem i jedno bez drugiego nie może istnieć. W tym sensie jest to opowieść o wzajemnych powiązaniach i przeciwieństwach oraz o potrzebie równowagi i harmonii. Pomiędzy Dobrem i Złem, Radością i smutkiem, Nadzieją i Cierpieniem, Wiarą i Wiedzą, a myślę, że można by tu mnożyć przeciwieństwa, których współistnienie jest niezbędnym dla zachowania rónowagi.

Książeczka zawiera całą masę złotych myśli na temat Dobra i Zła i ich współzależności. Dla przykładu jedynie kilka z nich.

Albowiem dobro osiąga siłę tylko wtedy, gdy świadomie walczy ze złem. Dobro nie wystawiane na pokusy traci na wartości, jest jak fałszywe złoto.

Albowiem dobro rozpoznajemy natychmiast, żeby zaś rozpoznać zło, musimy uruchomić rozum. I w tym sensie zło jest niezbędne.


Jeśli ustrzeżesz ludzką Istotę przed wszelkim Złem, które jej zagraża lub które ona może popełnić, to ją odczłowieczysz. Niektóre z nich powinny cierpieć. Jeśli odbierzesz im całe cierpienie, uchronisz przed każdym bólem czy złą przygodą, to odbierzesz im mądrość, czucie i wrażliwość. (…) Chroniąc nadto gorliwie ludzką Istotę, uniemożliwiacie jej wejście na wyższe szczeble ludzkiej Drabiny. Albowiem jeśli ludzie nie będą umieli rozpoznać Zła, to pozbawieni choćby na chwilę anielskiej pomocy, szybko zabłądzą. Nadgorliwy Anioł czyni więc ludzkiej Istocie krzywdę równie wielką jak Czarny.

Tych myśli (cytatów) jest cała masa, a wszystkie można by spuentować następującą Harmonia to układ pomiędzy dobrem a złem.

Tam, gdzie spadają anioły to także książeczka o konflikcie pomiędzy wiarą, a rozumem. Racjonalizm ojca Ewy zostaje zachwiany, kiedy dla uratowania dziecka musi uwierzyć w to, czego nie da się zważyć, zmierzyć, rozłożyć na czynniki pierwsze ani naukowo uzasadnić.

Sensem wiary jest bezgraniczna ufność, a sensem wiedzy są dowody. Wiara jest tam, gdzie nie ma dowodów.


Tam gdzie spadają Anioły to powieść o wielu aspektach życia; przyjaźni, miłości, samotności, przeciwnościach losu, cierpieniu, o tym, że nie widzimy tego, co jest nam najbliższe, a szukamy daleko, o tym, że życie jest ciągłym poszukiwaniem drogowskazów, o tym, jakie pozornie nic nie znaczące wydarzenie może zmienić bieg ścieżkę życia. Mnie najbardziej przypadła do gustu przypowieść o potrzebie miłości i sile uczucia (finał splecionych losów aniołów Ave i Vea).  
Reasumując Tam, gdzie spadają anioły to ciepła, pełna optymizmu książeczka dla dzieci. Czy przemówi do dzisiejszego dziecka - nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, pod ręką brak dzieci, na których mogłabym przetestować książeczkę, a czasy, w których sama byłam dzieckiem stały się dość odległą przeszłością. Gdybym przeczytała ją lata temu na pewno byłabym pod wrażeniem. Dzisiaj mogę powiedzieć, że coś w niej jest, zaciekawia i przekazuje uniwersalne prawdy w prosty sposób. Nie odnalazłam w niej magii, która zachwyca i oczarowuje wielu czytelników. Troszkę mnie raził nadmiar dydaktyzmu, choć może w literaturze dla dzieci nigdy dosyć wzorów do naśladowania.
Moja ocena 4/6

poniedziałek, 18 lutego 2013

Jak być aniołem czyli o sztuce towarzyszenia innym ludziom

-->
Autor: Elftraud von Kalckreuth
Tytuł: Jak być aniołem czyli o sztuce towarzyszenia innym ludziom
Tytuł oryginalny: Engel fur andere. Auf Rafaels Spuren
Tłumaczenie: Jarosław Dudek
Wydawnictwo: WAM
Rok wydania: 2012
Stron: 176
ISBN: 978-83-7767-134-4
Moja ocena: 4,5/6

„Dla anioła zawsze jest odpowiednia pora, żeby przyłączyć się do człowieka. Ale szczególnie wtedy, kiedy człowiek osiąga przysłowiowe dno, kiedy szamoce się w ponurym zaułku, kiedy wszystko wydaje mu się tak ciemne i beznadziejne, że nie chce już dłużej żyć w taki sposób” s.18

Elftraud von Kalckreuth – niemiecka pisarka i prezenterka telewizyjna urodzona w 1937 roku w Breslau (Wrocław). Ukończyła filozofię i historię sztuki. Swoją wiedzę poszerzała w USA na warsztatach z psychoterapii (terapia Gestalt) W 1998 roku uzyskał dyplom z analizy egzystencjalnej i logoterapii. Pracowała nie tylko jako terapeutka, ale również prezenterka telewizyjna i próbowała swoich sił jako aktorka. Jest wolontariuszką w ruchu hospitacyjnym. Swoje doświadczenia z pracy jako wolontariusz skłoniły ją do napisania swojej pierwszej książki wydanej w 2001 roku. Obecnie jest autorką paru książek o chrześcijańskim życiu i medytacji.
„Jak być aniołem czyli o sztuce towarzyszenia innym ludziom” jest czymś w rodzaju poradnika dla chrześcijańskich duchowych przewodników. Może posłużyć jako pomoc ludziom w przełomowych punktach ich życia, kiedy przechodzą jakiś kryzys.
Cała książka opiera się na księdze Tobiasza. Księga Tobiasza to księga dydaktyczna wchodząca w skład Starego Testamentu. Księga opowiada o dziejach ojca i syna Tobiasza. Gdy Tobiasz-ojciec ulega wypadkowi i traci wzrok, prosi Boga o śmierć. Przypomina sobie jednak, że jego przyjaciel jest mu dłużny dziesięć talentów srebra. Wysyła więc swojego syna Tobiasza do Medii by odebrał dług. W podróży towarzyszy mu Azariasz (anioł Rafał). Podczas podróży anioł namawia swego towarzysza do ślubu z Sarą (ona też chce umrzeć), pomaga uwolnić ją od złych myśli i poddaje sposób jak uleczyć ślepotę ojca. Tobiasz nie wie, że towarzyszący mu Azariasz jest aniołem zesłanym przez Boga.
W swojej książce autorka pokazuje nam, że Aniołem może okazać się ktoś z ludzi, który pojawi się na drodze naszego życia i towarzyszy nam dłużej lub krócej. „Są Aniołowie Stróżowie, którzy nam towarzyszą przez całe życie. Są wreszcie i tacy aniołowie, którzy się pojawiają przy nas w stosownym momencie, aby nam pomóc lub być z nami przez pewien czas.” s. 10
Autorka podkreśla, że idąc z drugim człowiekiem przez jakąś chwilę, możemy się albo wzmacniać, albo tracić dużo energii; możemy być dla siebie inspiracją lub się odrzucać. Przebywanie z drugim człowiekiem może dać wiele radości lub być tylko stratą czasu. Towarzyszem życia mogą być również książki. „niektóre z nich pojawią się w odpowiednim czasie, by pomóc naszym myślom na drodze, która jest przed nami, albo też wyprowadzić nas bezpiecznie ze ślepej uliczki. Również książki mogą trwonić nasz czas albo dostarczać radości. Niektóre książki są z nami przez całe nasze życie.” s.11
Taką książką dla Elftraud von Kalckreuth jest Księga Tobiasza. Autorka nie chce tutaj analizować dzieła. Jej celem jest spojrzenie trzeźwym wzrokiem na jej historię życia i wpisanie jej doświadczeń w biblijną historię. Księga Tobiasza mówi o zwyczajnych, codziennych sprawach; mówi o procesie dojrzewania i uczenia się, o przemianie, o rozważnym traktowaniu sytuacji kryzysowych, o uzdrowieniu, o spotkaniu ze strachem i o doświadczaniu wiary. W Księdze Tobiasza autorka znalazła pomoc i wsparcie dla swojej osobistej drogi. Spotkanie z bohaterami Księgi dodało jej odwagi. Dlatego chce się tym podzielić z czytelnikiem.
Książka podzielona została na rozdziały, w których autorka skupia się na różnych zagadnieniach naszego życia i szuka odniesienia w Księdze Tobiasza. Porusza m.in. takie tematy jak: Utrata sensu, czyli pragnienie śmierci; zaufanie; wyzwanie czyli mocowanie się ze strachem; relacje czyli patrzenie oczyma miłości; samodzielność; radość; uzdrowienie; pożegnanie czy odkrywanie sensu swojego życia.
Mi osobiście najbardziej podobały się słowa autorki dotyczące pisania pamiętników (blogów, dzienników). Kiedy piszemy, to nigdy nie jesteśmy osamotnieni i opuszczeni w swoich myślach.
„Pisanie jest więc sposobem unikania samotności w tym czasie, kiedy nie mamy nikogo, kto bym nam towarzyszył; pisanie może okazać się dla nas aniołem”. s.156
Poradnik „Jak być aniołem czyli o sztuce towarzyszenia innym ludziom” czytało mi się bardzo fajnie. Dzięki lekturze miałam okazję do wielu przemyśleń i wyciągnięcia wniosków ze swojego życia. Pomogła mi ona również w moich postanowieniach wielkopostnych. Niestety przeszkadzała mi nieznajomość Księgi Tobiasza. Zwykłe streszczenie w internecie na pewno nie oddało całego przesłania tej opowieści. Osobiście wrócę jeszcze do tej książki po przeczytaniu omawianej księgi ze Starego Testamentu.
Serdecznie polecam zapoznanie się z książką „Jak być aniołem czyli o sztuce towarzyszenia innym ludziom”, każdy znajdzie tu coś dla siebie.


Scena z księgi: anioł Rafał i młody Tobiasz